piątek, 24 grudnia 2010

... bed above me ...



Był tutaj komentarz. Teraz go nie ma. Myśli częstą prowadzą nas do złego. A święta suck ass big time. Koniec.

środa, 8 grudnia 2010

... thoughts ...




Generalnie ta notka jest chyba jedną z … zresztą nieważne. Sam nie wiem po co ją piszę. Najprawdopodobniej bo to, aby gdzieś ulokować swoje myśli, uczucia, obawy i … strach. Nie wiem również czy ma ona sens, gdyż osoba, której dotyczy, najprawdopodobniej ją przeczyta. Czyje się jakby spadał. Nie ważne co bym uczynił, nie ważne jak bardzo bym się starał, ciągle lecę w dół. Ciągle czuje się, jakbym z każdą sekundą oddalał się od osoby, na której mi najbardziej zależy. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko wkoło zaczyna się sypać, gdy w jej życiu pojawiła się osoba, z którą rozmawia tak, jak dawniej ze mną. Czuje, jak z każdą sekundą umieram. Jak z każdą chwilą ona jest bliżej niego. Strasznie to boli, ale nie potrafię jej tego okazać prosto w twarz. Nie chce jej skrzywdzić i nie chcę, aby trwała przy mnie, gdy prawdziwe szczęście może być na wyciągnięcie ręki. Sporo myślę ostatnio. Na pewno znowu za dużo, ale inaczej nie potrafię. Każda noc wygląda tak samo. Nie mogę długo zasnąć. A gdy sen przychodzi, nawiedzają mnie różne wizję. Wszystkie wiążące się tylko z jedną sprawą. Z utratą. Że znika na zawsze z mojego życia. Że później nie ma już nic. Wiem teraz w pewnym sensie, jak boli, gdy umiera osoba, którą się kocha. Gdy mimo chęci nie można nic uczynić. Gdy jest tak blisko i tak daleko. Najgorsze uczucie, moim zdaniem, jakiego człowiek może doznać, to bezsilność i samotność. Nie ma chyba nic gorszego. Każde jedno uczucie jednak uświadamia mnie jednak, co do niej czuje i jak bardzo jest to silne. Jednak samo uczucie nie wiele zmieni. Nie da jej ciepłego domu, pożywienia ani bezpieczeństwa. Może gdybym był silniejszy. Może gdybym potrafił zmienić sam siebie. Zresetować swoje wady i wyzbyć się tego, co najbardziej ją rani. Jednak część mnie usilnie się tego trzyma, gdyż gdy to stracę stanę się zupełnie nikim. Chociaż dla niej powinienem to uczynić. I w tym miejscu pojawia się ta bezsilność. Nie potrafię nawet tego zrobić. Nie potrafię obronić jej przed samym sobą. Jestem okropny.

Czasem myślę, że moim powołaniem jest bycie wędrowcem. Osobą nie posiadającą miejsca do którego może wrócić. Nie posiadająca osoby, do której może się przytulić. Ciepłego kąta, rodziny, domu. Że moim zadaniem jest pomaganie ludziom. Że w drodze donikąd, powinienem się zatrzymać i pomóc każdej osobie. Wyciągnąć ją z kłopotów, opatrzyć, wskazać drogę i pchnąć dalej. Później po prostu zniknąć, aby nie zniszczyć tego, co odzyskała. Ze wszystkich rzeczy dotyczących przyszłości, tylko ta w pewnym sensie wydaje się najbardziej prawdziwa. W tym przypadku nigdy nie zawiodłem. Pomagałem wielu ludziom i wielu ludziom na pewno pomogę. Owszem są osoby, na których bardzo mi zależy, lecz dla ich dobra, wygląda na to, musiałbym ich opuścić. Wydaje mi się, że Bóg, czerpie z tego jakiś rodzaj przyjemności. Albo ma jakiś konkretny plan. Nie wiem. Chciałbym wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Nawet i w to wierzę. Problem jednak polega na tym, że nie będzie dobrze dla mnie. Ze wszystkich moich marzeń i snów, o byciu najlepszym graczem w SC II, o lataniu, o ratowaniu życia, o posiadaniu super mocy i o założeniu rodziny, tego ostatniego najbardziej pragnę. Z całego serca tego pragnę.

Staram się być szczęściem, dla osoby którą kocham. Staram się być dobrym przyjaciel, dla mojego Brata Krwi. Staram się być dobrym bratem i synem, dla swojej rodziny. Jednak wciąż pozostają niedociągnięcia. Ciągle jednak jest za mało. I w tym miejscu rodzi się pytanie, przed którym zostałem postawiony kilka dni temu. Co jeśli samo staranie się nie wystarczy, aby było dobrze. Co wtedy. Z początku nie wiedziałem co odpowiedzieć. W sumie to dalej nie wiem, gdyż we mnie są dwie części, które się kłócą na ten temat. Pierwsza twierdzi, iż powinienem się starać dalej, nawet jeżeli to nic nie zmieni. Druga zaś twierdzi, iż skoro samo staranie się nie wystarczy, to sam sukces końcowy nie jest możliwi i należy zniknąć, aby nie stwarzać więcej problem. Owszem, drugi przypadek zakłada porażkę, lecz jest to porażka teraz. Pozostaje jeszcze czas na zyskanie czegoś nowego. Jeżeli jednak będę się starał dalej, to zmarnuje również czas drugiej osoby. Jedynie po to, aby była nieszczęśliwa. Nie wiem co mam robić. Nie chce odpuszczać, ale nie chcę skazywać na nieszczęście. Dlatego też czuje się jak spadający obiekt. Nie mogę nic zrobić. Cokolwiek uczynię będzie źle. Ale i tak próbuje i tak się staram. Chyba jestem zbyt dużym egoistą. I definitywnie zbyt dużo myślę.