wtorek, 6 grudnia 2011
Carnage ...
Nie wiem dlaczego mam dzisiaj straszliwą ochotę coś zniszczyć. A nawet dokładniej ujmując sprawę, zniszczyć kogoś. Zmiażdżyć, upokorzyć, po prostu zabić. Ciało gdzieś zakopać, by nikt już więc nie odnalazł. Mam ochotę iść przez ulicę i strzelać do ludzi. A jeszcze bardziej wyeliminować pewne osoby, które nie mają szacunku do nikogo innego prócz siebie. Samolubnych drani, kierujących się tylko słowami „ja”, „moje”, „dla mnie”. Ludzi udających zainteresowanie i własną wyjątkowość, tylko po to, by inni myśleli, że są wyjątkowi, magiczni. Że niby są w stanie spełnić marzenia, gdy tak naprawdę, żyją jak każdy inny szary człowiek.
Dlaczego to zło tak bardzo we mnie narasta? Dlaczego mam takie myśli? Dlaczego coraz ciężej przychodzi mi wybaczanie i bycie dobrym? Czy to jest początek końca?
poniedziałek, 5 grudnia 2011
Humans ...
Hmmm … jakby to ująć. Ludzie definitywnie nie wiedzą czasem co należy robić, czy powiedzieć, a czego nie. Mają pretensje do innych o rzeczy wręcz banalne. Atakują jakby człowiek nie wiem co mu zrobił, zaś sam pakuje się z buciorami w czyjeś życie. To dziwne i zarazem … głupie. Jak zresztą cała natura ludzka. Ale co ja mogę na to, całego świata sam nie zmienię. Nie zmuszę innych by przestali robić to, co robią. Nawet jeżeli bym miał racje oni i tak będą postępować po swojemu. Wręcz skąd u nich biorą się te wyrzuty, te ataki. Dlaczego nie potrafią podejść do tego na spokojnie. Ehhh … nie pojmuje niektórych ludzi, a dzisiaj definitywnie nie mam siły im uświadamiać w jakim są błędzie. Czuje się tym wszystkim zmęczony. Ale jeszcze wytrzymam. Ciekawe jak się poczują jak pewnego dnia przestanę się hamować.
niedziela, 4 grudnia 2011
From Good too Worst
I tak oto, codzienna notka z sierpnia stała się comiesięcznym wpisem z 2011roku. Możliwe, że nie jest to ostatni mój wkład w ten … świat. Przynajmniej nie w tym roku. Jednak czas na pewno to zweryfikuje. Chociaż. To ja to zweryfikuje, czas tylko pokaże, ile minęło od tego do następnego razu. Ale to nie jest tak ważne. Przynajmniej nie na tą chwile.
Czasami mam wrażenie, że jestem tylko elementem zastępczym całej układanki zwanej życia. W świecie każdego, kogo poznałem, zawsze byłem tylko i wyłącznie elementem zastępczym. Dlaczego tak się dzieje? Przypominają mi się dawne rozmowy. Gdy przy piwie, jednym bądź dwóch, siedzieliśmy na dachu wpatrzeni w gwiazdy. I za każdym razem było tak samo. Osoba ta była, jest mi najbliższa bo zawsze mogę z nią coś tam. Za kilka dni, czy przy następnym spotkaniu. Ta inna osoba jest dla mnie najważniejsza. I tak za każdym razem. Rotacja się zmieniała. Byli to inny ludzie, jednak nigdy nie było ani słowa o mnie. Egoistyczne to jak cholera, jednak jak tego nie wyrzucę z siebie, to mnie to zniszczy. Nawet jak rozmawiam z kimś na odległość, nadal jest tak samo. Rozmawiam z nim/nią, sprawdzam czy odpisał/odpisała mi, ciekawe co u niej/jego. Wiem, że nie mogę być przy tej osobie, ale dlaczego zawsze jestem na tym kolejnym miejscu. Albo dlaczego mam takie odczucie. Chciałbym być czasem duchem, stanąć za czyimiś plecami i patrzeć jak jego dzień mija. Czy tęskni, czy mu zależy, czy „żebrze o moje zainteresowanie”, a ja jestem tym złem, które nie patrzy na innych.
I tutaj pojawia się pytanie, które męczy mnie od pewnego czasu. Co jeżeli osoba dobra staje się złą? Co jeżeli jej wartości umierają, a ona staje się bezwzględna, złośliwa? Co jeżeli przestaje wierzyć i zamiast szerzyć dobra, szerzy zniszczenie? Czasami sama wewnętrzna siła nie wystarcza. Czasami niemy krzyk o pomoc nie zostanie usłyszany. Na właściwy zaś nie mamy już siły. Może jednak wewnętrzna siła wystarczy, może jej jednak zająć to naprawdę długo przebicie się przez tą całą ciemność.
Wygląda na to, że tym razem to ty masz przewagę Rasho.
środa, 9 listopada 2011
Daubts ...
Wątpliwości pojawiają się zawsze znienacka. Najmniej się ich spodziewamy, a tutaj niespodzianka. Często podważają podłoże naszego życia. Biorą się z niczego, czegoś nawet najmniejszego, błahego. W wywołują lawinę myśli, czasem nawet i czynów, które jak wszystko, ma swoje konsekwencje. Problemem jest to, skąd się biorą. Dlaczego naszą naturą jest wątpić. Wątpimy we wszystko. W świat, w rząd, w ludzi, w tych których kochamy, w rodzinę, a przede wszystkim, dlaczego wątpimy tak bardzo w nas samych.
Nie poruszam tego, jak wątku o naturze wyrzutu. Raczej jako przemyślenia osoby, która definitywnie ma zbyt duże predyspozycje to wątpienia we wszystko i wszystkich. Zastanawia mnie to. Zwłaszcza dzisiaj. I nie bardzo potrafię znaleźć odpowiedź na to. Jest tyle pięknych rzeczy. Nie tylko na świecie, ale w ludziach. W tych których kochamy i w nas samych. Więc skąd wątpliwości. Skąd ta natura do psucia tego, co dobre. Co szczęśliwe. Co daje nam chęć do podążania dalej.
Dziwna jest natura ludzka. Nie ta biologiczna, lecz ta duchowa. Ta co żyje w nas w środku. Pragniemy szczęścia. Śnimy o nim i marzymy. Próbujemy osiągnąć je, często dążąc po trupach. A gdy przybliża się do nas chociaż o krok, zaczynam wątpić. Może wątpliwości nie są takie złe. Na pewno nie są złe, gdy ukazują nam nowe światło. Złem zaś są, gdy niszczą nas od środka i są powodem zniszczenia wkoło. Dlatego jedyny słuszny wniosek na jaki mogę teraz wpaść. Jeżeli już musimy wątpić, nie postępujmy zbyt pochopnie. Wierzmy dalej w ludzi, nawet jeżeli może to być zgubne.
poniedziałek, 10 października 2011
Hatred ...
Kolejna notka od bardzo dawna. Pewne sprawy się zmieniły, pewne zaś nie. Czy na lepsze, czas na pewno pokaże. Na razie jednak chciałbym coś napisać od siebie. Kolejne moje przemyślenia. Mam nadzieje, że nie będą one kolejnym użalaniem się nad sobą, jak to miało miejsce w poprzednich wpisach. Cóż, również to nie należy do mojej weryfikacji. Najprędzej waszej, o ile ktokolwiek tutaj jeszcze zagląda.
Ostatnio zacząłem się zastanawiać nad ludzką nienawiścią. Jest jej tyle wkoło, że czasami aż mnie to przeraża. Dlaczego ludzie tak postępują? To jest chyba najważniejsze pytanie, jakie należałoby zadać na początku. Przecież każdy z nas nie lubi, jak ktoś go nienawidzi. Jedni owszem, mają to w wszech pojętej „dupie”, jednak nadal, a przynajmniej tak mi się zdaje, nie lubią tego uczucia. Bo jak można lubić uczucie zła płynące od drugiej osoby. Jest to dla mnie nie pojęte, nie ważne jak bardzo bym się starał to zrozumieć czy pojąć. Ogólnie też zastanawia mnie, jak ludzie „rozdają” swoją nienawiść na prawo i lewo. Owszem, rozumiem sytuacje jakieś straszliwej zdrady, bądź krzywdy. Chociaż nie zgadzam się z ideami zemsty i zadośćuczynienia. Zwłaszcza tą najgorszą drogą. Często zdarza się, że niektórzy z naszego gatunku nienawidzą innych nic o nich nie wiedząc. Uważając ich za najgorsze … bytu chodzące po tej ziemi. Często poniżając tych ludzi i im ubliżając. I to wszystko są ludzie, którzy co niedzielę w kościele powtarzają „i odpuść nam nasze winy jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Czy to nie jest hipokryzja. Nie mówię, że powinniśmy zapominać. Bo to nie prowadzić do niczego. Nie mówię też, aby za złe uczynki nie było kary, bo to byłaby niesprawiedliwość. Chociaż kwestia sprawiedliwości jest dość umowna w naszych jakże szalonych czasach. Po prostu chodzi mi o jedną prostą rzecz. Czasem ludzie popełniają błędy. Czasami są to małe wypadki, czasem wielkie. Jednak są oni ludźmi ja my. Każdy z nas popełniał, popełnia i najpewniej będzie popełniał błędy. Nic na to nie poradzimy. Musimy jedynie pracować nad sobą, przejmować konsekwencje naszych decyzji i czynów, żyć dalej najlepiej jak potrafimy. Dla tych których kochamy, jak również dla nas samych. A jeżeli ktoś popełni błąd, nie przekreślajmy go. Może miał zły dzień, nie chciał tego. Może coś się stało, co spowodowało to wydarzenie. Może to nawet być nasza wina po części. Dlatego też nauczmy się wybaczać i dawać szansę. Jeżeli będziemy ludziom pokazywać dobro i czynić dobro, może w końcu zrozumieją swój błąd. Złem na pewno tego nie naprawimy. Zastanówmy się nad tym chociaż przez chwilę. Zła złem nie pokonamy. Ono napędza się samym sobą. I chociaż walka ze złem przy użyciu dobra może nie być skuteczna na pierwszy rzut oka, pamiętajcie, jest jedynym słusznym wyjściem. Bądźmy dobrzy dla siebie nawzajem. Ten świat jest tym, co do niego wkładamy. Więc włóżmy dobro do niego, a nie zło.
niedziela, 18 września 2011
Something about me ...
Alkohol. Tak bardzo wpływa na naszą psyhikę. Tym bardziej, że wyciąga z nas to, co leży najgłebięj w naszej duszy. Tak, słowa akurat teraz są dobiera celowo. Gdyż czym jesteśmy jeżeli nie duszą. Ciało przeminie, a właśnie w duszy zachowamy to, co było w nas najcenniejsze. Dlatego uważam, że jestem bardziej duszą, niż ciałem. I właśnie też dlatego piszę tego bezsensownego posta, który będzie widniał w necie już na zawsze, a osobom do których jest mierzony, nigdy nie przejdzie przez myśl aby go przeczytać.
Świat jest dziwką. Nie ważne jak bardzo się będziemy starać go naprawić, zawsze taki będzie. Nie ważne kogo dążymy jakim uczuciem, często ta osoba właśnie nie będzie chciała mieć z nami nic wspólnego. Nawet jeżeli ofiarujemy jej nasze całe jestestwo. Nie tylko życie, ale coś więcej. Całą naszą egzystencję. Tak, to akurat jest trafne słowo w tym poście. Przecież jeżeli ktoś nas kocha ponad wszystko, jest gotowy poświęcić dla nas wszystko lepiej go zgnieść, mieć jego uczucie w dupie i dalej użalać się nad sobą. Mimo tego, że jesteśmy w tysiąc razy lepszej sytacji. Przecież ten ktoś nas kocha, w porównaniu do tej innej osoby. Jej już nie kocham, więc mam gdzieś co się z nią stanie. Mimo że powtarzane było przez tyle, że ją kocham. To już się nie liczy. Po prostu to jest rozdział który już się skończył. Tak jest łatwiej. Lepiej żyć z tym nowym uczuciem, niż pielęgnować stare. Wiem, że jestem teraz dupkiem i brutalnym chamem, ale nie potrafię inaczej. Może dlatego, że będąc wstawionym inaczej nie potrafię. Może też w jakimkolwiek stanie bym nie był, nie potrafię przestać jej kochać. Nawet jeżeli ma mnie gdzieś i nie chce zamienić ze mną dwóch słów. Kocham ją i jestem gotów cierpieć za nią. To głupie, ale tak jest. Niestety. Nazwijcie mnie głupcem, idiotą. Nie dbam o to, zawsze będą ją kochał.
środa, 14 września 2011
From the dead ...
„Spójrz na siebie w lustrze. Kogo widzisz? Czy to osoba, którą chcesz być? Czy może to ktoś inny, kim miałeś być? Osoba, którą powinieneś być, ale nie udało się. Ktoś mówi Ci, że nie możesz, albo nie zrobisz tego? Bo możesz. Uwierz, że miłość tam jest. Uwierz, że marzenia spełniają się każdego dnia. Bo tak jest. Czasami szczęście nie pochodzi od pieniędzy, sławy czy władzy. Czasami szczęście pochodzi od dobrych przyjaciół i rodziny. I z cichej szlachetności wiedzenia dobrego życia. Uwierz, że marzenia spełniają się każdego dnia. Bo tak jest. Więc spójrz w lustro i przypomnij sobie, aby być szczęśliwym, bo zasługujesz na to. Uwierz w to. I uwierz, że marzenia, spełniają się każdego dnia. Bo tak jest.”
Znalazłem dzisiaj taki tekst. Cóż nie wiem co mam powiedzieć względem niego. Po pierwsze dawno mnie nie było z mojej własnej żałosnej winy. Po drugie ten tekst, choć taki prosty i trafiający w serce, nie potrafi mnie pocieszyć. Sam nie potrafię się pocieszyć. Nikt nie potrafi. Z jednej strony, to dobrze. Z drugiej … nie. Nie wiem dlaczego w moim życiu wszystko tak się skomplikowało. Jedni twierdzą, że to z mojej winy. Inni, że to jej wina. Prawda jest raczej gdzieś pośrodku. Pytać możecie dlaczego? Cóż, ja wiem że nie jestem idealny. Bardzo daleko mi do tego określenia. Wiem, a przynajmniej wmawiają mi to, że nie wszystko jest moją winą. Że to nie tak, że to całe zło ja sprowadziłem na siebie, a to cierpienie, to moja pokuta. Cierpienie które nie ustaje, cierpienie które nie znika. Cierpienie, które nie mogę zagłuszyć, alkoholem, snem, rozmowami, pracą, bólem fizycznym. Ono zawsze powraca. Zawsze, gdy tylko pojawia się myśl: „Chyba już dobrze. Będzie już dobrze.” I właśnie wtedy, jak rozpędzony lodołamacz wbija się w moją głowę, w moje serce, w moją duszę, we mnie. I po raz kolejny ciska mnie na samo dno. Aby mnie wyśmiać za marzenia. Aby wyśmiać za ideały. Aby wyśmiać za wiarę w rzeczy i uczucia, które nigdy nie zaistnieją.
czwartek, 25 sierpnia 2011
I am freak ...
Generalnie sam nie wiem dlaczego to piszę. Po części nawet mi się nie chce. Dalej mój stan się nie zmienił. Mam wszystkiego dość, czuje się zniszczony. W kawałkach. Co mam z tym zrobić? Na tą chwilę nie wiem. Po prostu, najzwyczajniej w świecie nie wiem. Chciałbym aby coś się zmieniło. By ktoś wrócił, by ktoś … ah. Mam w sobie takie pokłady miłości i nie wiem, gdzie mógłbym je ulokować. Sam nie wiem co mam myśleć o sobie, o innych. Czas chyba zniknąć.
środa, 24 sierpnia 2011
Fair, no fair ...
Cały dzień chodzę wręcz rozjebany na kawałki. Nie mogę się poskładać do kupy. Odnaleźć wewnętrzną siłę, aby pchnąć wszystko do przodu. Wręcz nie wiem co się ze mną dzieje. Czuje jakby życie stawało się jedynie więzieniem. Więzieniem, z którego jedynym wyjściem jest śmierć.
Cały dzień dzisiejszy poświęciłem rozmyślaniu na temat tego, kim jest człowiek dobry. Dlaczego ja nim jestem i co z tego wynika. Cóż, to że jestem dobry, bądź staram się być, mówią mi inni. O dziwo ludzie, którzy nic by na tym nie zyskali. Tym bardziej im wierzę. Nie wiem czy powinienem. Ludzie jednak są tak złożonymi istotami, że nie ma wśród nich dobrych i złych. Chociaż nie do końca. Większość ludzi jest szara, jeśli można ich określić kolorem. Całe życie starają się zyskać jak najwięcej na swoją korzyść, często czyniąc zło. Ludzi dobrych jest więc niewiele, gdyż to się po prostu jednak nie opłaca. Nie mówię, że ludzie dobrzy nie są bez winy. Wiem to po samym sobie. Oni jednak postępują nieco inaczej. Możliwe, że kłamią tak samo często jak pozostali, jednak ich cele są zupełnie inne. Kłamią nie po to, by chronić siebie, czy dla własnego zysku. Kłamią, bądź też raczej nie mówią pełnej prawdy, by chronić tych na których im zależy. Tych których kochają. Starają się być pomocni, często otwierają się przed innymi ludźmi. Jednak przez to, los jest dla nich tym bardziej okrutny. Częściej się zawodzą na innych, częściej cierpią psychicznie. Częściej też są nieszczęśliwi. Świat nie jest sprawiedliwy. Nigdy nie był. Głównie dlatego że jest sumą czynów wszystkich. A skoro większość wykorzystuje tych wkoło, cóż … odpowiedź jest jasna. Dlatego też ludzi dobrych nie ma, a nawet jeżeli są, społeczeństwo ich nie akceptuje. Uważa ich za tak samo złych, jak innych. Że kłamców i oszustów, gdyż nie mówią wszystkiego otwarcie, nawet jeżeli otwierają się przed innymi. Często ich intencje są odbierane źle i zamiast czegoś dobrego, rodzi się coś złego.
Wszystko to wiem z własnego doświadczenia. Wiem, że tak jest, bo przeżywam to każdego dnia. Jesteś dla kogoś przyjacielem, kolegą, gdy jesteś mu potrzebny. Gdy potrzebujesz pomocy, większość odwraca się od ciebie. Pozostajesz sam ze swymi problemami. I choć prawdziwi przyjaciele istnieją, próbują ci pomóc, to jednak na końcu pozostajesz i tak sam ze swymi problemami. Z ranami, z bliznami. Więc dlaczego nie być złym? Dlaczego nie liczyć się z innymi, na cierpienie odpowiadać cierpieniem, ranić niż być ranionym. Cóż sam nie wiem. Często tak naprawdę nienawidzę siebie za to, kim jestem. Że jestem dobry, że staram się, wkładam serce i duszę w rzeczy które robię, w związki międzyludzkie, a na końcu zostaje sam. Okrzyknięty draniem. Uznany jedynie za efekt uboczny czyjegoś lepszego świata. Że dla innych szczęścia musisz cierpieć. Bo tak jest łatwiej. Tak jest właściwie. Że miłość nie istnieje, przyjaźń rzadko spotkać. Więc pytam po raz kolejny, dlaczego nie stać się złym?
Cóż, odpowiedzi na to pytanie nie znam. Może jest to tak głęboko zakorzenione we mnie, wiara w ludzi, w dobro, że nie potrafię tego zmienić. I mimo że każdego dnia cierpię mentalnie, psychicznie to nie potrafię tego zmienić. Tak naprawdę chyba tego nie chce. Nie wiem czy jest to obraz szlachetności, czy może raczej głupoty. Łatwiej stać się dupkiem. Być tym, za kogo Cie ludzie mają, niż wciąż się starać. Każdego dnia lądować w błocie i mimo tego podnosić się. Tyle razy chciałbym komuś wykrzyczeć w twarz, jak bardzo mnie rani, odbić to cierpienie w jego stronę z zdwojoną siłą. Chciałbym pokazać wszystkim wkoło, co to znaczy cierpieć psychicznie. Cierpieć za coś, co według religii i samych ludzi jest właściwe. Jednak nigdy tego nie zrobię. Raz zagrałem dupka, raz spróbowałem być śmieciem. Nie wiem co chciałem tym osiągnąć. Pokazać, że też mam uczucia, że też odczuwam samotność, tęsknotę, ból. Nie wiem, nie mam pojęcia. Wiem, że z tego wynikło rozstanie, które nadal boli. Jeżeli byłbym dupkiem, nie przejąłbym się tym. Nie przejmowałbym się tym, że osoba którą kocham pali papierosy, jest gotowa szukać miłości pod latarnią. Jednak nie potrafię tego zmienić. Nie jestem dupkiem, czy chamem. Jestem tym kim jestem. Zagubioną osobą szukającą własnego szczęścia. Tak bardzo chciałbym, aby to wszystko się zmieniło. Aby czas się cofnął. Abym mógł zamiast zgrywać drania, pokazał wyrozumiałość, czułość. Czas jednak nie biegnie wstecz. I chociaż wiem, że mój ból, to tylko moje wyobrażenie. Że tak naprawdę są osoby, które cierpią bardziej niż ja. Jednak nie potrafię sobie z tym poradzić, mimo że próbuje, staram się. Ciągle jestem jednak żałosny. Mógłbym to wszystko zatrzymać dla siebie, tak jak robiłem to przez wszystkie lata. Jednak dłużej już nie mogę. Muszę gdzieś ulokować te myśli, bo rozsadzają mnie od środka. Wątpię, że cokolwiek zmienią. Że kogoś poruszą. Może jednak mi będzie z tym łatwiej. Kogo ja próbuje okłamać. Nie będzie łatwiej. Pozostaje żyć dalej. Dawać z siebie więcej. Ponownie lądować w błocie i podnosić się. Dawać się wykorzystywać, dawać się ranić. Może którego dnia jakoś zostanie to wynagrodzone. Jednak nie liczę na to. Może jednak to wszystko zakończy się szybciej niż myślę.
Chance ...
Cóż dzisiaj definitywnie mam problem z poskładaniem się do kupy. Zwłaszcza po tym co się wczoraj wieczorem wydarzyło. O dziwo, było tego sporo. Nie o dziwo, nie mogłem przez to spać. Cóż niespodziewanie nawiązałem wczoraj rozmowę z osobą, której … cóż, nie wiem jak to określić. Powiedzmy, że miałem sporo rzeczy do zarzucenia. Swego czasu byłem nawet na nią wściekły. Jednak, gdy doszło do rozmowy, wszystkie negatywne i złe emocje zniknęły. Rozmawiałem z nim normalnie, bez owijania w bawełnę, szczerze. O dziwo też mówił szczerze. I chociaż nasze poglądy nieco się różniły, konwersacja przebiegła bezboleśnie. Powiedział, że jestem dobrym człowiekiem. Iż widać że staram się takim być. Jednak mimo tego, wciąż nie mogę być z nią. Dziwne. Może to nie wystarcza.
Główną rzeczą, która od samego przebudzenia nie daje mi spokoju, to aspekt kolejnej szansy. Nie wiem czy na nią zasługuje. Na pewno nie mnie to oceniać. Czy sam dałbym kolejną szansę? Tak. Dlaczego? Cóż, jestem osobą która nadal wierzy w ludzi. Można nazwać to głupotą, naiwnością. Jednak nic na to nie poradzę. Wierzę, że ludzie mogą się zmienić. Zwłaszcza, gdy widzą własne błędy. Dlatego uważam, że każdy zasługuje na kolejną szanse. Bez przesady. Nie można dawać komuś szans w nieskończoność, chociaż zapewne ja bym tak czynił. Jednak każdy zasługuje na to, by móc naprawić swoje błędy. Napotkałem taki cytat dzisiaj, przeglądając internet.
„Pytasz czemu nie dam 2 szansy? Bo w życiu nie ma powrotów, czas przecież nigdy nie zawraca.”
Cóż w pewnym sensie zgadzam się z nim. W życiu nie ma powrotów i czas nigdy nie zawraca. Jednak druga szansa to nie powrót do tego co było. Przynajmniej tak uważam. To szansa, na naprawienie błędów, wyciągnięcie wniosków. Owa szansa, to tak naprawdę możliwość pokazania, że potrafimy wykorzystać błędy z przeszłości. Że potrafimy zmienić siebie. 2 szansa to nie powrót. To coś nowego, coś co ma zadatki na bycie lepszym od tego co było. Ciężko mi określić to co czuje. Chciałbym otrzymać kolejną, zapewne ostatnią już szanse. Jednak moje chce nic tutaj nie zmieni. Mogę jedynie się o to starać. Mogę o to walczyć. Mogę dać z siebie wszystko i ciut ciut. Nawet jeżeli na końcu nic z tego nie wyniknie.
wtorek, 23 sierpnia 2011
Pain inside me ...
Miałem nie dodawać dzisiaj kolejnego wpisu, jednak przed chwilą dostrzegłem pewne słowa, które o dziwo straszliwie mnie zabolały. Nie wiem dlaczego. Możliwe ze względu na to kim jestem, bądź na to kim byłem. Zacznę więc od przedstawienia siebie, a skończę na owych słowach.
Cóż, od zawsze miałem pewien … dar. O ile można nazwać to darem. Przypomniałem sobie o nim dzisiaj w ciągu dnia i teraz, gdy wpisywałem pewien komentarz. Cóż. Tym darem jest odczuwanie zła. Co mam przez to na myśli? Ilekroć widzę cierpienie, kłótnie, przej zła, odczuwam pewnego rodzaju niepokój w duszy. Pewnego rodzaju ból. Nie wiem jak to określić. Jakby ktoś wziął i wbił ci spore ostrze, przeciął coś w tobie, jednak nie masz rany. Jakby coś w środku zostało … złamane. I wraz z tym mam odczucie niesienia pomocy. Rozmowy z kimś na ten temat. Znalezienia wyjścia. Im osoba mi bliższa tym silniejsze jest to odczucie. Silniejszy ból i silniejsza chęć niesienia pomocy. Dziwne.
Co do tych słów. Przeczytałem je w opisie osoby, którą kocham. Nie będę tego ukrywał. Miałem pisać otwarcie i szczerze tutaj, więc będę tak czynił. Słowa brzmią następująco. „Pod latarniami szukam miłości na chwilę”. Cóż nie bardzo wiem jak je interpretować. Najpewniej interpretuje je zupełnie na opak. Jednak nie wiem czemu, czuje się winny. Że z mojego powodu, ta osoba jest gotowa cierpieć. Chce jej pomóc, jednak ona nie ma zamiaru zamienić ze mną słowa. Nie chce się jej narzucać, męczyć jej. Ale boli to tak strasznie, psychicznie, że jesteś powodem czyjegoś nieszczęścia i nic nie możesz z tym zrobić. Dlaczego tak się dzieje? Co powinienem zrobić? Chyba potrzebuję wskazówki. Nie wiem czy ją otrzymam. Może sam dojdę do tego, co należy zrobić. Może po prostu panikuję, po raz kolejny. Może to jedynie słowa, a tak naprawdę nic się nie dzieje. Chciałbym by tak był. Jeżeli jednak nie ... mam nadzieję, że nie będzie za późno.
Creating new things ...
Kolejny wpis. Cóż, ten jest trochę później niż normalnie. Głównie dlatego, że od rana postanowiłem zająć się tworzeniem. W moim przypadku tworzenie, to pisanie. Głównie pisanie wierszy, bądź też opowiadań. Mam jeden większy projekt zaczęty, bliski końca rzekłbym nawet, jednak jak na tą chwilę, wena nie sprzyja. Dlatego też dzisiaj zająłem się innym projektem. Małym Fan Fiction. Dla tych co nie wiedzą, stworzyłem małą historię w świecie stworzonym już przez kogoś wraz z jego bohaterami. Mam nadzieje, że się spodoba. Napisałem to z dwóch powodów. Pierwszym jest chęć zmian. Jeżeli piszę rozwijam się. Tworzę coś. Coś po sobie pozostawiam. Drugim, cóż mniej szczytnym być może, chciałem komuś sprawić przyjemność. Wiem, że lubi tą historię. Może już nie, chociaż kto wie. Może uśmiechnie się czytając ją, może wspomni mnie. Cóż, zobaczymy. Najpewniej napiszę dzisiaj coś jeszcze. Mam jakiś przypływ twórczości, a nie chciałbym tego zmarnować. Może jakieś dzieło tutaj wrzucę. Nie wiem. W planach mam też jeszcze jeden wpis. Zobaczę, czy uda mi się go zamieścić. Jeżeli nie, pojawi się on któregoś dnia. Później bądź wcześniej.
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Against the world
Cóż, już długo chciałem to napisać. Nie bardzo jednak wiedziałem jak się do tego zabrać, jak również, czy nie zranię tym jej. Jednak ciężko ukrywać ciągle coś, co leży głęboko w nas. Co tak naprawdę jest naszym wnętrzem. Sumą naszych uczuć, naszych pragnień i naszych lęków. Mimo iż tak jak doradzało mi wiele osób, odpuściłem i dałem jej wolność, wciąż o niej myślę. Nie w negatywny sposób. Nie płaczę. Jest mi smutno, nie będę tego ukrywał. Czasem jest mi ciężko. Czasem to boli. Jednak ciągle mi na Niej zależy. Każdego dnia sprawdzam miejsca, w których mogłaby się pojawić. Jej blog, Jej soup, Jej DA, jak również inne miejsca. Codziennie szukam tam jakiegoś znaku. Przede wszystkim znaku, że żyje. Że jest szczęśliwa. Że jest jej dobrze. Nawet, jeżeli nie jestem już częścią jej życia. Codziennie po kilkanaście razy sprawdzam pocztę, z nadzieją, że coś napisze. Sprawdzam komentarze pod moimi wpisami, czy może tutaj zaglądnie. Sprawdzam telefon, czy jednak ta kolejna wiadomość tekstowa, nie jest jedynie spamem. Tak jestem żałosny w tym. Bo ciągle trzymam się tej wątłej iskierki, która pozwala mi mieć nadzieję. Nadzieję, że wszystko uda się odbudować. Że wbrew temu co mówią inni, będziemy ze sobą. Że będziemy szczęśliwi. Że ona, wreszcie będzie szczęśliwa.
Zastanawiam się, czy jestem głupcem. Czy ciągłe marzenie i staranie się, nie jest tylko wysiłkiem płynącym w eter. Czy marzenia, sny staną się rzeczywistością. I choć mam tyle wątpliwości, tyle różny zachwiań i huśtawek nastrojów, nie wiem dlaczego się nie poddaje. Dlaczego nadal wierzę. Dlaczego nadal marzę. Nie wiem, gdzie w moim wnętrzu znajduje się ta siła. Nie wiem, dlaczego przejawia się akurat teraz, gdy nic nie jest pewne. Chciałbym, aby pojawiła się dużo wcześniej. Abym wiedział co robić. Jednak tak rozmyślanie na temat tego co było, nie zmieni rzeczywistości. Mogę jedynie wyciągnąć wnioski i więcej nie popełnić tych samych błędów co wtedy. Nie zależnie od tego, czy znów będziemy razem, czy jednak nie.
Emerald Dream ...
Poniedziałek. Od nowa wszystko się zaczyna. Kolejny tydzień, kolejne zmagania. Jednak coś jest innego. Nie wiem. Coś się chyba znowu zmieniło. Coś się zmieniło we mnie. Możliwe, że na lepsze. Możliwe, że na gorsze. Coś jest innego. Przynajmniej na tą chwilę wydaje mi się, że jest inaczej. Czy to prawda, nie wiem. Zobaczę pod koniec dnia, najpewniej jutro rano.
Kolejny poranek i kolejny sen za mną. Tym razem jeden z tych głupich snów. Snów fantastycznych. O światach, istotach i wartościach, które nie istnieją w naszym świecie. No, może trochę przesadzam. O wartościach, które rzadko spotkać. Ten sposób ujęcia jest lepszy. Najpewniej mój sen był inspirowany na filmie „The Warrior's Way”. Jeden z moich ulubionych. Zawsze ciekawiło mnie, czy sny mogą być odzwierciedleniem rzeczywistości. Tego co czujemy. Tego co ma się wydarzyć. Tego co się stało. Czuję, że w ludzkich snach jest coś wyjątkowego. Jednak sam nie potrafię tego odkryć. Może ktoś gdzieś tam, na tym, bądź innym świecie potrafi odczytywać sny.
niedziela, 21 sierpnia 2011
Not strong ...
Nie wiem jak zacząć ten wpis. Nie przychodzi mi nic sensownego, więc po prostu zacznę w ten sposób. Z biegu. Odkąd się rozstałem z nią, ciągle zastanawiam się, co by było gdyby. O dziwo ta myśl nie męczy mnie tak bardzo, jak miało to miejsce na początku tego całego okresu. O dziwo również większość wniosków, do których doszedłem jest słuszna i jak na tą chwilę, też tak wygląda. Do czego zmierzam? Tak naprawdę to nie wiem. Mimo że odpuściłem, trochę, wciąż o niej myślę. Wciąż mi na niej zależy. Nie potrafię wypełnić pustki, która po niej pozostała. Nie chce jej wypełniać tym, co jest złe. W moim przypadku grami, alkoholem. Zastanawiam się jednak, czy warto próbować dalej. Czy warto się starać i walczyć? Z jednej strony, jak było umieszczone w komentarzach pod jedną notką, jeżeli wróci, znaczy że tak miało być. Jeżeli nie, wtedy nigdy nie miało to sensu. Jednak pojawia się tutaj kolejny aspekt. Znaczenie następujących słów. „W życiu są bowiem rzeczy, o które warto walczyć.” On nią warto walczyć i chce o nią walczyć. Nie przeszkadzają mi rany, ból. Zapewne to trochę głupie. Chciałbym, abyśmy spróbowali jeszcze raz. Nie ważne czy się uda czy nie. Wierzę, że się uda. Nie stawiam jednak tego jako jedynej drogi w życiu. Jest ono kapryśne i często pokazuje nam różne ścieżki. Jednak ta ścieżka, którą widziałem do tej pory wydawała się słuszna. Właściwa. To co jednak sam chce, nie znaczy, że tak się stanie. Mógłbym poruszyć jeszcze aspekt szczęścia w tym wpisie, jednak jest on zbyt rozległy i wolałbym o nim napisać nieco później. Na pewno czas pokaże, czy warto walczyć o marzenia. Czy warto się starać dla kogoś. Wierzyć w miłość i mieć nadzieję. Do samego końca.
I don't forget
Witajcie. Kolejna niedziela pojawiła się dzisiaj na horyzoncie. A noc … cóż noc jak noc. Była … minęła. A tak naprawdę pozostał kolejny sen w mojej głowie. Kolejny sen o niej. Tym razem jednak nie boli, że mogę być z nią jedynie w snach. Nie czuje smutku, może nie aż tyle. Nie wiem. Coś się zmieniło. Wczoraj wieczorem, może przez noc. Nie wiem dlaczego, czuje się po części spełniony. Nie znaczy to, że jestem szczęśliwy, bo raczej wywód na później. Po prostu część mnie cieszy się z tego, że nadal ją pamiętam. Jej włosy. Smak jej ust. Jej cudowne oczy. Delikatny dotyk. Promienisty uśmiech. Niby miałem odpuścić, jednak jest coś co mi nie pasuje w tym odpuszczeniu. Nie wiem. Wydaje mi się, że nie do końca jest to słuszna decyzja. Że jednak należy walczyć, starać się o osobę, którą się kocha. Nie wiem jeszcze jak do tego dążyć. Może czas na kolejny etap tworzenia. Może czas na kolejny krok. A może tak po prostu jest to tylko złudzenie. W to ostatnie nie wierzę. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że świat tak naprawdę nie jest taki zły. A to, co się z nami dzieje, zależy jedynie od nas i naszych czynów. Może uda mi się ją odzyskać. Może też nic to nie dać. Spróbować raczej nie zaszkodzi.
P.S. Najprawdopodobniej dzisiaj będzie więcej niż jeden wpis ze względu na to, że mamy niedziele. Tak czy siak, czas pokaże.
sobota, 20 sierpnia 2011
Let it go ...
Wczoraj nic nie napisałem. Nawet miałem wielką chęć jednak słowa nie popłynęły. Może dlatego, że gdy chęć była największa, nie miałem dostępy do bloga. Nie istotne. Dzisiaj z początku też nie czułem zbytnio chęci do pisania. Nie wiem dlaczego. Pewnie z bólu. Z beznadziejności. Z wewnętrznego smutku. I pisząc to nadal nie bardzo wiem, co chciałbym ująć. Może samo jakoś przyjdzie.
Robiąc porządki wśród własnych papierów natknąłem się na pewien list. Cóż niewiele dostaje listów, praktycznie dostałem tylko jeden. Mimo tego, że wiedziałem iż czytanie go zaboli, otworzyłem i przeczytałem. Cóż, nie pomyliłem się. Zabolało. Jednak nie tak jak się spodziewałem. Ból był raczej … smutny. O ile uczucia można opisać innymi uczuciami. Nie wiem dlaczego był smutny. Może dlatego, że tamte słowa już się nie spełnią i nie są już prawdziwe. Może dlatego że wszystko wkoło się zmienia. Jednak co dalej. Tak naprawdę jedyne co pozostaje to odpuścić. Jednak właśnie to odpuszczenie jest takie trudne. Najpewniej dlatego, że mógłbym może i odpuścić, ale nadal mi zależy. Głupie to i samolubne. Tyle sprzeczności w jednym człowiek.
czwartek, 18 sierpnia 2011
Broken Heart ...
Cóż druga notka, w przeciągu niecałej godziny. Trudno. Jednak coś we mnie pękło. To chyba było serce. Chociaż pękło, to trochę słabe słowo. Raczej czuje, jakby ktoś przy pomocy drutu kolczastego wyrwał je z mojej piersi, a potem rozerwał na miliardy kawałków. Wiem, że nikt go nie poskłada już. Że takie już pozostanie. Na zawsze. Przez swoją dociekliwość dotarłem do pewnej rzeczy, która nigdy nie powinna stanąć przed moimi oczami. Jestem bezczelny pod tym względem, nienawidzę się za to. A jednak nie potrafię tego odczuć do osoby, przez którą to czuje. Nie potrafię skierować w jej stronę gniewu. Nie potrafię się wkurzyć na nią. Po prostu nie umiem. Pozostaje jednak żal i smutek. Cierpienie. Tak bardzo bolesne. Cóż nie zmienię tego już. Nic tego nie zmieni. Pozostaje iść dalej, bez serca. A jednak mimo że bez serca, to dlaczego czuje jak bije od niego miłość. Dlaczego dalej zależy mi na tej osobie. Dlaczego jestem gotów wybaczyć mimo iż może uczynić to znowu. Jestem beznadziejny i żałosny.
Shine
Po raz kolejny sen inspiruje mnie do wstawienia notki. Wraz z nim pojawiają się również inne inspiracje, ale te zamieszczę może później. Może innego dnia. A może nigdy, jeżeli zniknął gdzieś w zatłoczeniu codzienności. Cóż sen był … bardzo realny. Tak chyba najłatwiej go określić. Wpierw był miły i przyjemny. Później był wypełniony wysiłkiem i odrobiną cierpienia. Trzecia część była utkana smutkiem, rozstaniem, żalem, bólem. Ostatnia zaś była wizją samodoskonalenia się, ciężką pracą nagrodzoną pod koniec. Oczywiście nie będę ukrywał, że pojawiły się w nim osoby, na których mi zależy w życiu, w tym ponownie pojawiła się Ona. Jak odczytać mam ten sen … nie wiem. Jak zwykle zresztą.
Co do bardziej realnych rzeczy. Niewiele się zmienia, odnośnie mojego wnętrza. Chociaż i tam zachodzą pewne zmiany. Niewiele się zmienia w moim podejściu do Niej. Nie wiem dlaczego. Jest wolna. Nie nękam jej, lub jakby ktoś powiedział, nie prześladuje jej, bo to w tym kraju jest karalne. Szczerze, nawet jakby policja miała mnie aresztować za miłość do niej, to nadal nie przestałbym jej kochać. Nie wiem tylko, czy to mnie nie niszczy. Ciekawe pytanie. Wierzę że tak nie jest, jednak sam mogę być zaślepiony tym uczuciem. W tym wszystkim najgorsze jest czekanie. Obiecałem sobie, że muszę wytrwać. A do tego, muszę dać jej wolność. Wolność ode mnie. A jednak nie mogę zaprzeczyć, że każdego dnia chciałbym z nią rozmawiać. Słyszeć jej głos. Nie mówię już o byciu blisko niej, tak materialnie jak i nie materialnie. Jednak jak na razie pozostaje mi czekać. Powoli zbliża się dzień przypomnienia. Zastanawiam się co napisać. Myślę jednak, że w ostatecznej chwili, serce, dusza i rozum podpowiedzą mi właściwie.
środa, 17 sierpnia 2011
All That Remains

Dziwne. Wczoraj miałem jeszcze co najmniej z dziesięć pomysłów na notkę. Dzisiaj z rana jednak, nie było żadnej. A mimo to piszę. Tusz, przelewa się na papier. Chociaż jedno i drugie jest wirtualne. Dlaczego tak się dzieje, nie wiem.
Dzień dzisiejszy nie wygląda jakoś wyjątkowo. Kolejna praca, kolejne posiłki, kolejna rutyna szarej rzeczywistości. Sen również był pusty, mimo iż w pewnym sensie przyjemny. Najprawdopodobniej stymulowany wczorajszym filmem. Zastanawia mnie, jak będzie wyglądać przyszłość? Jednak tak naprawdę zapewne nikt tego nie wie. Możliwe, że są osoby, które potrafią przewidywać to co się wydarzy, jednak nawet one nie czynią tego ze stu procentową trafnością. Życie jest nieprzewidywalne, burzliwe jak ocean. A my, ludzie, jesteśmy jak łupinki na falach. A mimo to nadal płyniemy i nadal trwamy. Może tak ma być.
Jednak w tym całym zawirowaniu życia i rutynie codzienności, nie możemy zapominać co jest najważniejsze. Kim jesteśmy? Po co żyjemy? Jaki jest nasz cel? Jakie są nasze marzenia? I chociaż to wszystko wygląda tak prosto, takie nie jest. Nie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania. Nie jest łatwo żyć, z tymi odpowiedziami. Ale jeżeli nam się uda. Jeżeli będziemy się starać, dawać z siebie wszystko. Jeżeli się nie poddamy, a po upadku podniesiemy. Jeżeli będziemy wierzyć, mieć nadzieję i kochać, to wtedy, nasze życie nabierze sensu. Wtedy, mam taką nadzieję, poczujemy chociaż odrobinę spełnienia.
wtorek, 16 sierpnia 2011
I'm the jerk ...

Kolejny dzień, kolejna notka. Nie wiem dlaczego pisanie na tym blogu mi pomaga. Teraz. Zwłaszcza teraz. Może dlatego, że jest to takie miejsce, gdzie mogę ulokować swoje myśli, przemyślenia, możliwe że nawet i uczucia. Niewiele osób to czyta. Bardzo nie wiele. A nawet ci co czytają, nie zaglądają tutaj zbyt często. Może to i lepiej. Łatwiej się otworzyć. Chociaż obiecałem kiedyś komuś, że będę tutaj pisał to co czuje. Bez zbędnych słów, czy ukrywania. Dziwne, że dopiero teraz zacząłem tak traktować to miejsce.
Wczoraj doszedłem do kilku wniosków. O dziwo, dni wolne od pracy, są tymi najgorszymi. Gdy człowiek pracuje, nie ma czasu na rozmyślenia. Jednak gdy przychodzi niedziela, bądź jakieś święto, człowiek siedzi sam i myśli atakują go bezlitośnie. Dziwne. Aczkolwiek tak jest. Co do mojego wniosku. Cóż, może jest on trochę dziwny, jednak postanowiłem odpuścić. Dać jej święty spokój. Możliwość odnalezienia szczęścia w ramionach innego. Była to chyba najcięższa konkluzja do jakiej doszedłem przez wszystkie lata mego życia. Jednak nie ma innej drogi, innego wyjścia. Nie mogę się jej narzucać i zmuszać do miłości, jeżeli tego nie czuje. Nawet pomimo moich uczuć czy chęci. Jednak, to co jest najważniejsze w tym wszystkim, to właśnie miłość. Rozstaliśmy się, jednak nie przestałem jej kochać. Wciąż jest we mnie to silne uczucie do niej. Rzekłbym nawet, że jest silniejsze z każdym dniem, chociaż z każdym dniem może też słabnąć. Może uciekać gdzieś w pustkę. A mimo to, nadal o niej myślę. Dlatego też dam jej spokój, nie będę nękał, lecz będę przypominał o tym, że nadal ją kocham. Raz na jakiś czas. Nie inwazyjnie. Po prostu aby wiedziała, że nadal ją kocham, że nadal może na mnie liczyć, że mimo tego co się stało, wciąż jest najważniejszą osobą w moim życiu. To jest jedyne słuszne wyjście do jakiego doszedłem. Mam nadzieję, że nie jest ono błędne.
P.S. Kiedyś nie mogłem się zebrać do napisania jednej notki na miesiąc. Teraz mam potrzebe piania kilku dziennie. Świat jest dziwny.
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Time and time again ...

Kolejne chwile mijają. Czas biegnie nieubłaganie do przodu. A ja. Cóż, ja się zmieniam. Ludzie się nie zmieniają. To nie prawda. Nie do końca. Ludzie nie zmieniają tym kim są w środku. Nie zmieniają swojej duszy, ale zmieniają swoje działanie. Zmieniają swoje czyny. Swoje podejście. Czasem, to otaczający świat nas zmienia i nic nie możemy na to poradzić.
Kolejny poranek. Kolejny sen się zakończył. Po raz kolejny widziałem ją. I chociaż dałem jej spokój, nie potrafię przestać o niej myśleć. Nie potrafię zapomnieć, odpuścić i żyć dalej. Nie wiem, dlaczego jest to takie trudne. Dlaczego tak bardzo to boli? Dlaczego tak bardzo bolą wspomnienia, mimo iż przywołują delikatny uśmiech na moją twarz. Dlaczego to wszystko nie daje mi spokoju. Życie jest dziwne i nieprzewidywalne. Nie wiemy, czy przypadkiem jutro nie pozwoli nam stać się bogaczem, czy aby przypadkiem nie pozbawi nas wszystkiego, co było drogie naszemu sercu. Jednak prawda jest taka, że życie toczy się dalej. Nie ważne czy spotykają nas rzeczy przykre, czy miłe. Czy jesteśmy szczęśliwi, czy raczej nie. Musimy wstać i iść dalej. Nie poddawać się. Walczyć i wierzyć w to, co jest dla nas najważniejsze. Jeżeli inni tego nie pojmą, trudno. Jeżeli tego nie uszanują, również trudno. Musimy wierzyć w lepsze jutro. Choćby było to jutro bez tych, których kochamy. Choćby było to jutro bez tych, na których nam najbardziej zależy. Jednym dane jest być szczęśliwym, innym zakładać rodzinę. Jednak to co jest dane każdemu z nas, jest ukryte przed nami do samego końca. Dlatego musimy walczyć i dlatego też musimy wierzyć. Ja muszę walczyć i ja muszę wierzyć. W lepsze jutro, w przyjaciół, w miłość. Nie mogę upaść. A jak upadnę to muszę się podnieść. Nie dlatego, że ktoś mi każe. Dlatego, że tak jest właściwie i dlatego, że tego chce. I chociaż kocham ją nad życie, muszę odpuścić. Muszę czekać. Jeżeli to ma się odnowić, tak też się stanie, jeżeli nie, będę szedł naprzód i walczył nadal. Bo to jest słuszne. Bo tak uważam.
niedziela, 14 sierpnia 2011
I sleep and dream of you ...

Miałem dzisiaj dość dziwny sen. Był to jeden z tych, z których raczej nie chciałbyś się wybudzić. Jednak wybudzić się musiałem, a sama końcówka nie była zbyt przyjemna. Zatem do rzeczy.
Byłem gdzieś w mojej rodzinnej wsi. Sporo się działo, tej części już nie pamiętam. Jednak to co pamiętam to pojawienie się dwójki osób, których … jakby to ująć … niezbyt lubię. Byli jednak w potrzebie i nie wiem dlaczego im pomogłem. Później wywiązała się między nami rozmowa. Taka spokojna, bez zbędnych i burzliwych emocji. Dowiedziałem się od nich, że abym mógł odzyskać Ją, powinienem wycierpieć to co ona. Dostałem zadanie dotarcia do pewnego domu, nie istotne czyj był to dom. Udałem się. Naprawdę nadal mi na Niej zależy, nawet jak śnie. Po drodze wybuchł pożar, pomagałem ludziom. Spotkałem jakiś dziwnych golfistów, którym również pomogłem. Sama podróż była ciężka, w dodatku bardzo bolesna. W końcu jednak dotarłem do tego domu. Okazał się być jakimś tartakiem. Nie tak sobie go przypominałem. Jednak nie znalazłem Jej tam. Zadzwoniłem do Niej. Nie wiem dlaczego. Odebrał znajomy. Rozmawiałem z nią przez chwilę. Pojawili się również ci ludzie, którym pomogłem wcześniej. I po raz kolejny usłyszałem te same słowa. „Otrzymałeś drugą szansę, ale nie na szczęście z nią.”
Później się obudziłem a dzień zaczął toczyć się swoim rytmem. Sen dziwny, jednak dlaczego nadal o Niej myślę. Tak bardzo bym chciał, byśmy znowu byli razem, jednak to się raczej nie stanie. Mimo tego, że wszyscy mi odradzają odpuszczenie, nie umiem, nawet jeżeli bym chciał. A nie chce. Może to w tym leży problem. Ciągle wierzę, że znów mnie pokocha. Ciągle wierzę, że będziemy razem. I ciągle się boję, że coś złego się jej stanie, a ja jej nie uratuje. Jednak czy jest sens pomagania komuś, kto nie chce twojej pomocy. Uszczęśliwianie kogoś, dla kogo przestałeś istnieć. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Co myśleć o tym śnie. Cóż, najprawdopodobniej jest to kolejna notka w pustkę. Nikt jej nie przeczyta. Na pewno nie przeczyta jej ona. Może to i dobrze. Pozostaje mi czekanie i staranie się być lepszym. Być ponad nienawiścią. Jednak gdzie mam ulokować swoje pokłady miłości do Niej?
środa, 3 sierpnia 2011
Przemyślenia i nowa droga

Nie wiem co mam pisać, jednak siedzenie samemu w pokoju rozrywa mnie od środka. To wszystko stało się tak szybko. Nie wiem już co robić, jak również co myśleć. Serce krwawi i boli, jakby ktoś rzucił w nie worek rozbitego szkła. Wszystko traci sens. Jedzenie nie posiada już smaku. Jest suche. Nie odnajduje sensu w tym co robię. Jednak nie do końca. Zmieniam się. Nie wiem czy na lepsze. Próbuje ze wszystkich sił, staram się nie być pesymistą. Więcej czynić, niż mówić. Jednak gdy nie wiem co robić, to wszystko mnie przytłacza. Tak bardzo mi jej brakuje. Jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy. Jakby ktoś pozbawił mnie najpiękniejszej … najpiękniejszego odczucia. Sensu życia. Radości. Pozytywnych myśli. Wszystko to zniknęło. Powiem w ten sposób. Trzymam się o wiele lepiej, niż myślałem. Myślałem że będę załamany do tego stopnia, że nic mi nie pomoże. Jak się okazało jednak są ludzie, którzy mi pomagają. Jednak to nie tak. Cieszę się, że są. Z ich słów i gestów. Jednak nie potrafię zmienić tej pustki, która jest we mnie. Chce do niej zadzwonić. Zabrać ją na konie świata i nigdy, przenigdy nikomu nie oddać. Jednak jest coś jeszcze. Nie wiem już czy ona mnie kocha. I to boli mnie okropnie. Tyle czasu byliśmy ze sobą. Tyle prób przeszliśmy razem. Jednak teraz, w tej godzinie najcięższej próby, nie potrafię jej odzyskać. Wiem i zdaje sobie sprawę z tego, że wygląda to na dołowanie się. Tak naprawdę nie wiem czy to jest to czy nie. To wszystko jest takie zawiłe. Muszę gdzieś ulokować myśli bo zwariuję. Ten sposób jest dobry. Pozwala mi poukładać ten cały chaos i może nawet dojdę niedługo do jakiś wniosków. Więc niech się zastanowię powoli i na spokojnie. To, czego jestem najbardziej pewnie w moim życiu, to miłość do niej. Ludzie twierdzą, że prawdziwa miłość nie istnieje. Niektórzy uważają że powinienem zapomnieć o niej. Żyć dalej. Jednak tego na pewno nie potrafię. Nie wiem również dlaczego tak bardzo mi na tym zależy. Nie wiem czy dam jej szczęście, o jakim marzy ona sama, czy o jakim ja zawsze dla niej marzyłem. Nie wiem również, dlaczego w tym przypadku jestem tak wielkim egoistą. Tak … egoista to chyba najlepsze słowa. Jednak miłość chyba taka jest. Z jednej strony pełne oddanie i poświęcenie, którego niezbyt byłem w stanie okazać. Z drugiej jednak, egoizm. Walka o osobę którą się kocha, dążenie bezgraniczne do tego aby z nią być. To wszystko jest zawiłe, jednak układa się powoli w całość. Mimo to, dalej czuje się zagubiony. Więcej działam i zmieniam się. Tym razem to nie są tylko słowa, gdyż zmieniło się moje wnętrze. Tak. Myślę, że ten przysłowiowy „nóż na gardle” był tym, co mogło mnie zmienić. Pojawia się tylko pytanie dlaczego. Może dlatego, że nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Może dla tego, że w obliczu zagłady, a ostatnie wydarzenia były dla mnie jak zagłada, ludzie są zdolni do wielkich czynów i zmian. Może to był ten klucz, który zerwał kajdany mojej beznadziejności. Po dłuższym zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że tak. Nigdy nie czułem się tak silny, a zarazem jednak tak słaby. Na nikim i niczym nigdy w moim życiu mi tak bardzo, bardzo, BARDZO nie zależało i dla nikogo nie byłem poświęcić tyle ile jestem w stanie poświęcić teraz. To nie są słowa, znowu. To jest już coś więcej, co może mieć przyszłość. Jednak czym jest przyszłość bez niej. Bez jej uśmiechu, dotyku. Bez jej cudownych oczu, zawsze uśmiechniętych w środku mimo zewnętrznego smutku. Czym jest przyszłość bez jej delikatnych włosów, które tak bardzo uwielbiałem pieścić. Bez jej ciepła i delikatności. Dlaczego musiałem to wszystko spartaczyć i stracić, aby zrozumieć tak naprawdę ile to dla mnie znaczyło. Tak naprawdę. W głębi duszy i serca. Nie wiem nawet gdzie umieścić te słowa. Przynajmniej na tą chwilę. O niczym bardziej teraz nie myślę i marzę, jak o jej głosie. Jak o szansy, którą mógłbym od niej otrzymać. Tak, to jest chyba jedyna rzecz, której najbardziej pragnę na świecie. Teraz i zawsze. Nie potrzebuje książek i gier. Nie potrzebuję pieniędzy, dobrobytu. Tak naprawdę potrzebuje jej. Nie w znaczeniu, przynależności. W znaczeniu bycia z nią. Bycia dla niej. Każdego dnia starania się, aby dostrzegała ogrom miłości, jaką darzy ją moje serce. To wszystko jest … takie przepełnione uczuciami. Kolejne słowa. Chciałbym jednak, aby coś, cokolwiek, sprawiło, że te słowa, czy jakiekolwiek, które wypowiem kiedykolwiek w swoim życiu do niej, pozwoliły mi naprawić to wszystko. Abym mógł chociaż spróbować. Tak, spróbuję do tego dojść. Osiągnąć tą szansę i wtedy, nie pozwolić na jej stratę.
sobota, 30 lipca 2011
Last stand ...
Dreams ...

Kolejny dzień kolejne przemyślenia. Jeżeli chodzi nawet o to, to będzie kolejna notka. Zaskakujące. Zresztą nie ważne. Notka dotyczy ostatnich dni. Cóż, ogarnia mnie dziwna beznadziejność. Po nocach nie śpię za dnia nie jem zbyt wiele. Jedna kanapka rano, talerz zupy na obiad i tyle. Nie czuję głodu. Nie zasypiam zbyt szybko i budzę się bardzo wcześnie. Nie wiem czy sypiam ostatnio po więcej niż 4 godziny. Jest to o tyle dziwne, że jestem raczej postrzegany jako śpioch i osoba bardzo lubiąca sen. Czuję, jakby powoli uciekało ze mnie życie.
Miałem dzisiaj sen. Cóż niby nic, sen jak sen. Nie mniej jednak ostatnio sny odwzorowują moje uczucia i obawy. Tym razem moim snem była samotność. Rozpacz i żal z utraty osoby, którą kocham. Wiem nawet czym to jest spowodowane. Tym, że ją tracę. Również to jest powodem mojego osłabienia i utraty sił. Nie potrafię przestać o niej myśleć. Myśleć o tym, co jeśli to koniec. Nie chcę aby to był koniec, ale zauważam, że nie jest ze mną szczęśliwa. Coraz więcej osób z otoczenia mnie atakuje, jeśli tak mogę to ująć. Zarzucają mi brak zainteresowania nią, mówiąc nawet bardziej dobitnie, żądają aby ją zostawił w spokoju. Abym ją uwolnił. Przestał ją ranić. Wiem, że wiedzą o tym od niej. Tylko dlaczego tak się dzieje? Dlaczego czuje się oczerniany w oczach innych? Dlaczego mam wrażenie, że to wszystko zakończy się w ten głupi sposób. Boli mnie to. Naprawdę bardzo mnie to boli. Jednak mimo to, nie potrafię być nadal zły. Nadal ją kocham na zabój i poświęciłbym wszystko.
Widziałem wczoraj wieczorem film, „Dracule” z 1982 bodajże, z Garym Oldmanem i Anthonym Hopkinsem. Mimo że wampir był zły, nie krył się nawet z tym, to nie był w stanie skazać na wieczne potępienie osoby, którą prawdziwie kochał. To z miłości i rozpaczy taki się stał, jak również dzięki niej odczynił swój urok. Poświęcił swoje życie, aby ona żyła dalej. Wolna od klątwy. Z możliwością zbawienia swojej duszy. Może ja też jestem takim Drakulą. Może też, aby osoba którą kocham zaznała szczęścia muszę dla niej „umrzeć”. Nie wiem już sam co z tym wszystkim robić. Ogarnia mnie taki wielki smutek i beznadziejność. Codziennie wyczekuję jakiejś wiadomości od niej. Kiedyś zarzucała mi, że nie wykazuje zainteresowania, teraz jest na odwrót. Wiem, że nie zawsze poświęcam jej wszystko. Wiem, że nie jestem doskonały. I tym bardziej teraz wiem jak to boli. Jednak nie jestem na nią zły. Odczuwam rozpacz, ale nie jestem na nią zły i nie potrafię, nie chcę. Kocham ją. Naprawdę, szczerze i z całego serca. Ale jeżeli jestem w jej życiu ciemnością muszę zginąć, aby mogło pojawić się światło. Nie mogę jej ciągnąć w stronę nicości. Nie chcę, aby ponownie cierpiała z mojego powodu. I abym zamiast u mnie, pocieszenia szukała u każdej innej osoby.
piątek, 29 lipca 2011
„Anger is more useful than despair.”

„Anger is more useful than despair.”
Ten cytat. Natknąłem się dzisiaj na niego. W sumie dziwne. Bezpośrednie tłumaczenie oznacza, że „gniew jest lepszy od rozpaczy”. Tłumacze nasi rodowi kochani, przetłumaczyli to dokładnie tak samo o dziwo, lecz bardziej w kontekście lepszym uczuciem, niż bardziej przydatnym uczuciem, jak było zamierzone przez autora. W każdym bądź razie sporo myślałem na ten temat. W natłoku słów, emocji i wydarzeń ostatnich dni. Dlaczego można by zapytać? Cóż rozwinę to trochę, bo tylko pisanie pozwala mi jakoś poukładać myśli.
Po pierwsze, nie potrafię być na kogoś zły. Nie wiem skąd to mam. Czy jest to uwarunkowane moją postawą religijną(wiarą w Boga, nie w kościół), czy może bardziej moją wrodzą naturą i dobrocią. Ciężko mi stwierdzić ten fakt, jednak jest to fakt. Tak jest i nic tego nie zmieni. Jeżeli ktoś mnie rani, robi przykrość, zdradza, wstawcie sobie co chcecie, wedle wyobraźni, to nie odczuwam w ich stronę nienawiści. Nie wiem dlaczego. Po prostu jest mi wtedy smutno. Załamuje się. Popadam w kolejny ocean myśli. Pytań, na które odpowiedzi nie bardzo jestem sobie udzielić, lecz wciąż je zadaje. Dziwne. Nie mówię, że uczucie gniewu jest mi obce. Bo tak nie jest. Tylko ono przychodzi później. W przemyśleniach. W samotności. Jednak bardziej jako, co by było gdyby. Jakby się potoczyła sytuacja, jakbym wybuchnął i wyrzucił to z siebie. Wszystkie pretensje. Wszystkie żale i smutki. Cóż, wtedy zraniłbym tego kogoś, a ja bardzo, naprawdę BARDZO nie lubię ranić ludzi. Na razie pominę, że robię to i tak zbyt często. Nieświadomie, jednak nadal.
Będąc w tym punkcie, przejdźmy do kolejnego aspektu. Znajomi często zarzucają mi, że jestem „EMO”. Nie przeczę, że tak nie jest. Jestem przykładem encyklopedycznego EMO, nie zaś tych pseudo dzieciaków ubranych na różowo-czarno w makijażach. Często się załamuje. Nawet bardzo. Za bardzo. Dołuje i pogrążam w smutkach i żalach. Zamiast coś zrobić, stoję w jednym miejscu i rozmyślam. [Rozmyślanie – czynność którą robię częściej niż oddychanie zapewne]. Zawsze mnie dręczyło pytanie, dlaczego tak jest. I teraz znalazłem odpowiedź. Na bodźce z zewnątrz reagujemy w dwojaki sposób. Gniewem bądź rozpaczą. Cóż, skoro nie potrafię reagować gniewem, zgadnijcie co mi pozostaje. Nie chcąc napędzać machiny nienawiści, która kręci ten cały świat, automatycznie skazuje się na rozpacz i beznadziejność. Teraz jednak rodzi się takie pytanie. Co dalej? Cóż, szczerze nie wiem, ale się domyślam. Moja natura i wrodzona dobroć, zapewne nie pozwolą mi tego zmienić. Lepiej przecież cierpieć samemu, niż ranić innych. No tak. Nie ranić innych. I kto to mówi. No nic. Tyle by było jeżeli chodzi o ten temat. Coś dzisiaj dużo tych wpisów.
Poem, just another one ...

Siedzę i myślę, lecz nic to nie zmienia
Ani na sercu lżej, ani czystszego sumienia
Jednak wśród morza tego, myśli całego
Wciąż jestem pewien tylko jednego
Że na całym świecie, północy czy wschodzie
Najbardziej kocham ciebie o słońca zachodzie
I nie tylko wtedy, lecz w każdej innej chwili
Nic tego nigdy nie zmieni, serce się nie myli
Jednak nie wiem co się dzieje, z każdym dniem kolejnym
Jesteś coraz dalej, również twój głos jedwabny
Coraz dalej i dalej, przepełnia uczucie, że cię tracę
Nie wiem co mam robić, jedynie się smucę
Czuję i widzę, że do życia potrzebny ci nie jestem
Chciałbym o tym zapomnieć, ale głupcem jestem
Nie wiem już sam, czy to tylko moje myśli mylne
Czy pojawia się znowu, przeklęte serce moje ranne
Cokolwiek się będzie mi dane, na lepsze bądź gorsze
Zawsze kochać cię będę, nie ważne co jeszcze napisze
Falling down ....

I wszystko się posypało. Nie ma już nic i nic już w życiu nie ma sensu. Dlaczego tak się stało? Nie wiem. Zapewne to moja wina, jak zresztą wszystko. Jestem bezużytecznym śmieciem. Mimo iż ludzie zapewniają mnie co do ich uczuć, to dlaczego wszystko kończy się tak samo. Dlaczego ludzie, którzy niegdyś się kochali rozstają się. Czy w obecnych czasach nie istnieje coś takiego jak miłość, przyjaźń? Te wszystkie wspaniałe uczucie, te więzi między ludzkie. Czy nie ma już na nie miejsca w tym świecie. Czy może to ja jestem powodem tej beznadziejności? Może to z mojej winy nie mam przyjaciół. Z mojej winy ludzie się ode mnie odsuwają, jak również odchodzą już na zawsze. Wiem już dlaczego po części jestem inny od pozostałych. Myślę również, że to z tego powodu jestem skazany na samotność. Powodem jest to, że naprawdę potrzebuje innych osób. Dziwne nie? W sumie nie wiem nawet czy jestem w stanie to sformułować poprawnie.
Od początku. Jako osoba żyjąca w dość … niekorzystnych, nietypowych, dziwnych warunkach … w dzieciństwie zawsze starałem się wspierać innych. W sumie nie tylko w dzieciństwie, ale również i teraz, lecz nie o tym. Zawsze też byłem romantykiem i marzycielem. Wierzyłem w ludzi i w istnienie tych wspaniałych uczuć oraz więzi. Wierzyłem, że tym szarym świecie, nie ma nic piękniejszego nad prawdziwych przyjaciół i prawdziwą miłość. Okazuje się jednak, że te rzeczy nie istnieją. A przynajmniej nie w takiej postaci jaką sobie wyobrażałem. Chodzi o to, że jeżeli wszystko jest ładnie i pięknie, to jest przyjaźń i miłość. Natomiast jeżeli coś się stanie, coś jest nie tak, ludzie zaczynają się odsuwać od siebie. Najgorsze jest to, iż są to błahe powody. Ludzie opuszczają się nawzajem z powodów nie wykonania telefonów, z powodu kilku słów wypowiedzianych pod wpływem negatywnych emocji. I najczęściej, gdy wszystko ostygnie, ludzie nadal nie chcą tego naprawić. Nie mówię, że wszyscy tak mają, jednak są to rzeczy i więzi, które wymagają dwojga i starania z obu stron, aby to mogło istnieć dalej. Tym bardziej jest to dziwne, gdyż natrafiłem na pewne sprzeczności. Ludzie zarzucają innym to, że nie dzwonią. Przy tym twierdzą, że potrzebowali kontaktu, lecz nigdy nie wykonali kroku. Czekali w miejscu, po czym wychodzą z pretensjami. Podobnie jest w innym przypadku. Niektórzy zarzucają innym brak zainteresowania, jednak same nie wykazują zainteresowania drugą osobą. Wiem, że kilka osób czytających to może poczuć się urażona. Choć tak naprawdę wątpię w to, że ktokolwiek będzie to czytał.
Sam już nie wiem, co mam robić ze swoim życiem. To na czym mi zależało najbardziej, przez te ostatnie lata pada w gruzach. Zostaje sam. Czuje się sam. Jak popychadło i śmieć. Jak niepotrzebny element. Sam już nie wiem jak to określić. Po prostu nie widzę sensu w moim dalszym życiu. Czy chciałbym umrzeć? Szczerze powiedziawszy to nie wiem. Jednak wiem, że ani nikomu, ani niczemu nie jestem potrzebny. A nawet jeżeli, to nie jestem elementem niezastąpionym. Na moje miejsce zawsze znajdzie się ktoś lepszy. Ktoś kto będzie lepszym przyjacielem, czy życiowym partnerem. Ah … moje życiowe emo smutki. Cóż, na tą chwilę się żegnam. Czas pokaże co los mi ofiaruje, a co zechce jeszcze odebrać.
piątek, 27 maja 2011
Darkness inside my soul ......

Zastanawiające. Dlaczego ilekroć pokazuje światu, że wszystko jest super, że nie mam problemów, że mam wszystko pod kontrolą, rzeczy wyglądają tak przejrzyście. Wszystko jest proste jasne i klarowne. Nie mniej jednak, jeżeli pojawi się jeden moment zwątpienia czy zachwiania, kiedy próbuje się kogoś poradzić, zwierzyć, czy znaleźć pomoc, wszystko się wali i zostaje sam.
Zastanawia mnie właśnie fakt, czy tak naprawdę jest to winna innych, czy tylko i wyłącznie moja i mojego, wszech pojętego ... zjebaństwa, za przeproszeniem. W ogóle, to po co ja stawiam te pytania skoro, albo już znam na nie odpowiedź, albo nigdy jej nie poznam. Nikt mi jej nie udzieli, lub będę zbyt głupi aby ją dostrzec. Naprawdę dziwnym człowiekiem jestem. Chociaż czy jestem człowiekiem?
Fakt na przyszłość, bo nasówa mi się kolejna myśl, a nie mam czasu aby się rozpisywać, moje podejście w relacjach ludzkich. Miałem to opisać już wiele razy, ale za każdym razem zapominam. Cóż. Jestem po prostu kolejnym kretynem, który jest architektem własnego zniszczenia. I mimo iż bardzo chciałbym, aby ktoś się pojawił i temu zaprzeczył, pomógł, wiem, że albo go skrzywdzę/obrażę, albo takowa osoba nie zrobi tego, bo jest już za późno z takich bądź innych powodów. Życie definitywnie nie jest takim, jakim go postrzegam, a na pewno jest o wiele bardziej wiekszym ... tym razem powstrzymam słowa.
piątek, 22 kwietnia 2011
piątek, 28 stycznia 2011
Thought ...

Zastanawia mnie ostatnio pewien fakt. Mimo tego, że wiem, iż w niektórych momentach postępuje źle, to nie potrafię tego zmienić. Nurtuje mnie to bardzo. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Czy jest może moja osoba, która nie potrafi się zmienić, czy może jestem takim skończonym idiotą i nie chce się zmienić, a przed światem wkoło stawiam taki właśnie obraz. Generalnie jest to kolejna sprzeczna rzecz we mnie. Również jest to kolejna rzecz, która uświadamia mnie w tym, że jednak nie jestem dobry. Nie jestem kimś szczególnym. Jestem jak niemal każdy jeden szary człowiek spotkany na ulicy. „Wszyscy kłamią”. Ciekawi mnie, co będzie dalej. Jedyny obraz jaki przychodzi mi do głowy, to taki, że zostanę sam. Chociaż wiem, że będą ludzie, którzy będą przy mnie trwali, to i tak czuje, że będę sam. Ktoś kiedyś powiedział, że pomóc sobie mogę jedynie sam. Tłumaczy to, dlaczego nikt mi nie pomaga. Nie jest to ich wina, że nie potrafią. Ja jestem winny, że nie potrafię tej pomocy przyjąć. Nie potrafię się cieszyć z tego co mam. Dlaczego? Chyba jestem zbyt wielkim dupkiem i idiotą. Może. A może po prostu jestem zagubionym małym chłopcem, który szuka miejsca dla siebie. Aha. Właśnie wiem dlaczego tak rzadko piszę tutaj. Są dwa powody. Choć w sumie mogą zmieścić się w jednym. Te słowa wywołują smutek i łzy, u mnie i u tych którzy to czytają.
Subskrybuj:
Posty (Atom)